Trudne roku początki, czyli szpital z roczniakiem

Jak widać po ogromnej przerwie w pisaniu, postanowienia noworoczne w większości wzięły w łeb. Dużo stresów ostatnio nas dopadło, nie było więc ani czasu, ani chęci do pisania. Wszystko inne poszło w odstawkę, a na pierwszy plan wysunęło się jedno: troska o zdrowie Sarci. A wszystko zaczęło się tak niewinnie…

Po jednych ze styczniowych zajęć gordonkowych wybraliśmy się pierwszy raz do sali zabaw. Ciągle uważam, że Misia ma za mało kontaktu z innymi dziećmi, wobec czego jest dość nieśmiała i przywiązana tylko do mnie. Były chęci i energia po zajęciach muzycznych, więc dlaczego by nie? Sala zabaw jest nasza! I było całkiem fajnie. Miśka początkowo trzymająca się naszych rąk, po chwili już szalała na zjeżdżalniach, biegała po całej sali, wdrapywała się na dmuchane zabawki. Nie obyło się też bez basenu z piłeczkami… Było super, mamy ładne zdjęcia, dziecię nam się wybawiło. P1050358.JPG
P1050374.JPG
P1050483.JPG
P1050487.JPG

A potem?
Jeszcze tego samego wieczora przyszła gorączka. Niegroźna, około 38 stopni. Piątek bez zmian – delikatnie podwyższona gorączka, brak apetytu, ogólna senność i drażliwość. Sobota z kolei poraziła nas już całkowicie – 40-to stopniowa gorączka, apatia, jakby nam ktoś dziecko podmienił. Misia nie schodziła z rąk, nie chciała się w ogóle bawić, tuliła się tylko i co chwilę zasypiała wtulona w nas. Telefon do lekarza trochę nas uspokoił – to trzydniówka, gorączka potrwa trzy dni, potem przyjdzie czas na wysypkę i będzie po wszystkim. Póki nie ma innych objawów niż gorączka, mamy ją tylko zbijać i tyle. Poniedziałek był już tragiczny – oprócz gorączki, którą ciężko było zbić, doszła okropna biegunka i straszne bóle brzuszka – Sara męczyła się bardzo przy każdym wypróżnianiu (a wypróżniała się średnio co godzinę), ponadto z mojej radosnej, żywiołowej dziewczynki zrobiła się porcelanowa lala – zero jakiejkolwiek aktywności. A wysypki oczywiście brak. Spakowałam szybko najpotrzebniejsze rzeczy Misi i pędem do samochodu i do szpitala.

P1050616.JPG

W szpitalu stwierdzono jednomyślnie, że to nie trzydniówka, bo wysypka już pojawiłaby się, ponadto trzydniówce nie towarzyszy biegunka. Zdecydowano jednak pozostawić nas w szpitalu, zrobić wszystkie badania i trochę odżywić Sarunię, która przez te dwa dni biegunki spadła z wagi pół kilo. Nie muszę chyba dodawać, że dla naszej chudzinki każde pół kilo jest na wagę złota…

Pierwsze dwa dni w szpitalu to była masakra. Sarka wylała morze łez, płakała za każdym razem, gdy ktoś wchodził do naszej sali. Na szczęście miałyśmy izolatkę, więc po pierwsze nikt nam nie przeszkadzał, a po drugie nie była narażona na kontakt z innymi dziećmi chorymi na grypę czy zapalenie płuc. Nie obyło się oczywiście bez kroplówek, antybiotyku i serii badań krwi, w celu ustalenia przyczyny choroby.

IMG_4664.JPG

Potem było już lepiej. Misia czuła się znacznie lepiej, roznosiła naszą izolatkę, nabiła sobie tysiąc guzów i chciała uciekać ze szpitala za każdym razem, gdy tylko otwierały się drzwi. Nie mogłyśmy wyjść jednak za szybko, bo wraz z poprawą samopoczucia Sarki do kupki doszła krew… I tak spędziłyśmy w szpitalu kolejnych kilka dni, wypuszczono nas dopiero w sobotę, gdy już biegunka i krew ustały. Okazało się także, że bakteria, którą złapała Sarunia to gronkowiec, który się przyplątał najprawdopodobniej na tych kulkach właśnie . Nie muszę chyba dodawać, że zbyt prędko nie odwiedzimy znów takiej sali zabaw…

sz1.JPG
sz2.JPG

 

sz3.JPG
Dobrze mieć babcię pracującą w szpitalu!

sz4.JPG

Jesteśmy już w domu od dwóch tygodni i dochodzimy do siebie. Początki w domu też były trudne, bo Sara stała się jeszcze większą moją przylepą. Płakała za każdym razem, gdy znikałam jej z pola widzenia chociażby do toalety. O zostawieniu jej w domu beze mnie nie było mowy. Jak poszliśmy do kościoła zostawiając ją pod opieką dziadków, u których zawsze z chęcią i często zostawała, to nie minęło 10 minut jak poczułam w kieszeni wibracje telefonu: moja mama dzwoniła, że Sarunia płacze tak strasznie, że nie idzie jej uspokoić. Musiałam wracać szybko do niej…

Teraz jest już lepiej, choć w dalszym ciągu jest bardzo nieśmiała. Gdy znajdujemy się w większym gronie to najchętniej nie schodziłaby mi z rąk. Liczę na to, że gdy przyjdzie wiosna i będziemy częstszymi bywalcami placów zabaw, nabierze śmiałości i chęci do kontaktów z innymi dziećmi.

I jeszcze kilka zdań na temat naszego miejscowego szpitala. Wiem, że generalnie opinia o warunkach panujących w szpitalach jest kiepska: posiłki głodowe, matki muszą spać na krześle, sale brzydkie i wieloosobowe, łóżeczka metalowe itp. Ja natomiast nie mogę nic złego powiedzieć na nasz szpital. Wręcz przeciwnie, jestem bardzo pozytywnie zaskoczona warunkami, jakie w nim panują. Jestem przede wszystkim wdzięczna za to, że dostałyśmy izolatkę, aby dziecko z biegunką nie było na jednej sali z dzieckiem z grypą. A sam oddział dziecięcy wygląda naprawdę ładnie. Odnowiona świetlica-sala zabaw dla dzieci, gdzie można przyjmować gości. Mebelki z ikei, kącik zabaw dla maluszków, ładna ogólnodostępna kuchnia z mikrofalą i lodówką. W naszej izolatce łóżeczko drewniane dla Misi, dla mnie normalne łóżko szpitalne, z pościelą oczywiście. W sali normalny, domowy przewijak i wanienka. A jedzenie jak to jedzenie – ja tam lubię takie jałowe, szpitalne, mdłe przysmaki. Pomijając więc fakt, że pobyt w szpitalu dla takiego malucha to ogólnie trauma, to nie mogę narzekać  na jakieś nieprzyjemności i niegodziwe warunki. U nas jest naprawdę jak najbardziej w porządku.

szpital3.JPG
szpital2.JPG
szpital1.JPG

A co pomogło nam przetrwać te długie dni i noce w szpitalu?

  1. Tula – niezastąpiona w trakcie choroby i całego pobytu. Gdy Misia miała kroplówkę i nie mogła się ruszać – Tula skutecznie ją unieruchomiła. Gdy nie mogła zasnąć – bujanie w Tuli pomogło.Gdy było jej źle i czuła się fatalnie – bliskość mamy w Tuli była zbawienna. Tula to nasz niezastąpiony element szpitalnego pobytu. Bez niej naprawdę byłoby nam ciężko.IMG_4616.JPG
  2. Szumiś – gdy co naszej izolatki przez pierwsze dwie doby co godzinę wchodziła pielęgniarka, aby mierzyć temperaturę, Szumiś skutecznie wygłuszał wszelkie dźwięki. Bez niego mnóstwo pobudek gwarantowanych. szpital4.JPG
  3. Zabawki domowe – gdy odwiedziny szpitalne są wstrzymane, a siedzimy zamknięte w izolatce, zabawki z domu mogą choć na moment sprawić, że maluch zapomni o miejscu, w którym jest. szpital5.JPG
  4. Dobra książka dla mamy – drzemek w chorobie jest dużo, więc i mama ma dużo wolnego czasu. Bez dobrej lektury szpitalne godziny wlekłyby się w nieskończoność.
    IMG_4694.JPG
  5. Różaniec – bo każda chwila jest dobra na modlitwę! IMG_4700.JPG

 

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: