Do Medjugorie z Makarskiej, czyli jak spędziliśmy Dzień Mamy u Mamy

Tegoroczny Dzień Mamy był zupełnie inny od wszystkich. Tego roku jak zawsze budzą mnie całusy dziewczynek i prezenty do łóżka, ale tym razem zamiast naszej sypialni jest apartament w Makarskiej. Z samego rana Krystek wybiera się z dziewczynkami do kwiaciarni, by mogły wybrać dla mnie bukiet, następnie odwiedzają piekarnię i wspólnie przygotowują świąteczne śniadanie. Jest cudownie, rodzinnie i uroczyście, a potem… A potem mogło być już tylko lepiej. Przy śniadaniu decyzja: Dzień Mamy u Mamy! Jedziemy do Medjugorie!

Na granicy znów towarzyszą nam pewne obawy, czy zostaniemy przepuszczeni: Bośnia i Hercegowina nie należy do Unii Europejskiej, a my nie posiadamy paszportów. Na szczęście udaje nam się przekroczyć granicę bez żadnego problemu: pytają nas tylko o certyfikaty covidowe (ale nie sprawdzają ich: wystarczą zapewnienia, że posiadamy takowe). Zanim dotrzemy do Medjugorie robimy przystanek nad wodospadami Kravica: leżą w zasadzie na trasie z Makarskiej do Medjugorie, więc korzystamy oczywiście z okazji i zatrzymujemy się na godzinkę. Czy warto? Wystarczy spojrzeć:

Tego dnia upał daje nam się we znaki, choć jest dopiero maj, to chyba pierwszy raz w trakcie tego urlopu doświadczamy niedogodności związanych z temperaturą, dlatego nie zatrzymujemy się zbyt długo nad wodospadami: dziewczynki zaczynają pierwszy raz trochę marudzić, jest duszno i męcząco – wracamy szybko do samochodu i ruszamy do celu.

Docieramy do Medjugorie. Miasteczko na pierwszy rzut oka kojarzy nam się z naszą polską Częstochową: parkujemy na ulicy prowadzącej prosto do Kościoła św. Jakuba (ulica niezmiennie kojarzy nam się z Jasną Górą: stragany po obu stronach jezdni, na końcu drogi świątynia). Nasze kroki prowadzą od razu ku temu miejscu. Tu doświadczamy pierwszej tego dnia uczty dla ciała i ducha: z jednej strony trochę ochłody i schronienia przed żarem lejącym się z nieba, z drugiej strony wreszcie mamy trochę czasu na osobistą modlitwę, w której trwamy przez jakiś czas.

Jako, że pora dnia zrobiła się już bardzo obiadowa, udajemy się do pobliskiej restauracji na obiad, tam też wybieramy z bankomatu walutę bośniacką. Później okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie, bo we wszystkich miejscach, w których byliśmy tego dnia, czy to sklepiki z pamiątkami czy spożywcze, możliwa jest płatność zarówno w markach zamiennych Bośni (KM), jak i w euro, wystarczyło więc zabrać ze sobą euro i nie stracić tym samym na przewalutowaniu w bankomacie. Następnym razem będziemy mądrzejsi. 🙂

Po obiedzie wsiadamy w samochód i jedziemy do Bijakovici. Jest to niewielka mieścina przez wielu uważana za część Medjugorie, obecnie włączona do parafii św. Jakuba. Tam parkujemy na jednej z pobocznych uliczek i ruszamy w drogę na Górę Objawień (Brdo Ukazanja). Droga na górę prowadzi po dość stromych kamieniach, a pogoda nie ułatwia nam pielgrzymowania. Na szczęście już na początku wspinaczki dostrzegamy płaskorzeźby z brązu przedstawiające radosne części różańca: od razu więc chwytamy nasze różańce w dłonie i rozpoczynamy rodzinną modlitwę. Idziemy z modlitwą na ustach, z intencjami w sercu i tymi wypowiedzianymi na głos. Klarci nóżki odmawiają posłuszeństwa, więc Krystek bierze ją na ręce i aż do końca wędrówki ją niesie. Sarcia dzielnie podąża na przód z uśmiechem i modlitwą na ustach.

To, co dzieję się potem to mieszanina wdzięczności, szczęścia i takiego wewnętrznego spokoju, jakiego nie sposób opisać słowami. Czuję nagle intensywnie, wręcz namacalnie, że jestem w Domu. U Mamy. U siebie. Tu, gdzie pasuję najbardziej, gdzie jestem sobą, gdzie jestem zrozumiana, wysłuchana i utulona, choć w zasadzie nie powiedziałam ani słowa. Siadamy na jednym z licznych kamieni na szczycie w cieniu drzew, modlimy się tak, jak potrzebuje tego każdy z nas. Nie jesteśmy na górze sami, ale wszyscy wokół trwają w niesamowitej ciszy. Tu każdy jest sam na sam z Mamą. Ja także. Siedzimy we czwórkę, wtulają się mnie nasze dziewczynki, a jednocześnie ja sama czuję się znów jak dziecko. Po policzkach ciekną mi łzy. Jestem z Mamą.

Reszta jest tylko dla nas.

Schodzimy na dół, kupujemy pamiątki, uczestniczymy we Mszy Świętej (z tyłu kościoła św. Jakuba jest wybudowany ołtarz polowy: w okresie letnim to właśnie tutaj odbywają się msze i nabożeństwa), różańcu i adoracji. Tłum ludzi napotykamy wieczorową porą przy kościele, ludzi z różnych stron Europy, a wszystkich łączy jeden cel. Pod kościołem napotykamy na liczne konfesjonały, a w nich księży spowiadających w różnych językach.

W drodze powrotnej jedziemy jeszcze do Monstaru. Jest już późny wieczór, ale to jedyna okazja, aby zobaczyć trochę więcej Bośni i Hercegowiny. Spacerujemy wokół starego, kamiennego mostu wpisanego na listę UNESCO, odwiedzamy urokliwy orientalny targ znajdujący się tuż za nim, słyszymy nawoływania imama z pobliskiego meczetu do modlitwy. Inny świat. Tak bliski, i jednocześnie tak odległy.

Wracamy do Makarskiej. Czuję wdzięczność i niedosyt. Kiełkuję we mnie pragnienie, by tu szybko wrócić. Do Mamy.

Dodaj komentarz

Blog na WordPress.com.

Up ↑