Zanim się obejrzałam minęły dwa tygodnie od zakończenia ferii. Czas leci teraz zdecydowanie szybciej odkąd wróciłam do pracy i do obowiązków z nią związanych. Dopada mnie pewnego rodzaju rutyna: wstajemy, jedziemy do pracy, wracam ja, szybki obiad, chwila wytchnienia, wraca mąż, chwila razem, potem siadamy do swoich obowiązków związanych z kolejnym zbliżającym się dniem pracy, wspólny wieczór, sen… I tak dzień za dniem. I zdaję sobie sprawę z tego, że ciągle na coś czekam: na ferie, na Wielkanoc, na wakacje, na Boże Narodzenie… A życie ucieka przez palce. Mija na czekaniu. Staram się zatem żyć dniem dzisiejszym, cieszyć się tym, co jest teraz, a nie tym, co dopiero nadejdzie. W tych dniach na pozór wyglądających tak samo znajdujemy coś, co sprawia radość. Coś, co jest wyjątkowe i tylko nasze.
I znajduję.
Bez problemu.
Lubię, gdy wieczorem przy ciepłej herbacie pochylamy się wspólnie nad projektem naszego domku i planujemy, planujemy, planujemy…
Lubię, gdy mąż wraca z pracy i zupełnie bez okazji sprawia, że czuję się wyjątkowo…
Lubię, gdy po wyczerpującym dniu udaje nam się znaleźć czas dla siebie, na długą gorącą kąpiel, rozmowę, relaks…
Lubię znaleźć czas i przenieś się do innego świata zapisanego na kartkach papieru…
Lubię wieczorne spacery. Ostatnio nasz mały miły rytuał.
A teraz zaczynamy weekend. Chyba nic w tym dziwnego, że weekendy lubię najbardziej 🙂
Skomentuj