Wiersz mojego dzieciństwa staje się naszą codziennością. Po ponad pięciu bezproblemowych miesiącach, zjawiła się ona. Przebrzydła, nieprzewidywalna choroba. Bezpardonowo wdarła się w nasze życie i zabrała Misi to, co najlepsze: spokojny sen, radosną zabawę, chichotki ze wszystkiego dookoła.
A zaczęło się w zasadzie niewinnie: zatkany nosek i poranny kaszelek. Stwierdziłam, że lepiej dmuchać na zimne i poszłyśmy do lekarza. Pani doktor osłuchała Sarenkę i stwierdziła, że czerwone gardełko i zatkany nosek świadczy o rozpoczynającej się infekcji wirusowej. Wypisała mnóstwo leków (na szczęście żadnych antybiotyków) i kazała przyjść po tygodniu, gdyby objawy nie ustąpiły. Wróciłyśmy do domu i dopiero się zaczęło… Kaszel nieprzerwany, wielokrotny, suchy, drapiący. Zatkany katarkiem nosek nagle zmienił się w wodospad, z którego leci i końca nie widać. Misia dostała gorączkę…


Męczyła się wczoraj strasznie, długo nie mogła zasnąć, przy piersi też popłakuje – katarek utrudnia jej jedzenie. A w nocy obudziła się z takim przeraźliwym płaczem, jakiego jeszcze w jej wykonaniu nie słyszałam. Aż samej chciało mi się płakać, najgorsza jest ta bezsilność właśnie… Lecimy więc na czopkach przeciwgorączkowych i całej masie innych leków: witamina C, syrop na kaszel, spray na gardełko, calcium, kropelki do noska, maść majerankowa. Dziś rano mężuś pobiegł do apteki i kupił inhalator, jesteśmy po pierwszych inhalacjach. Aktualnie jest już znacznie lepiej, humorek też troszkę lepszy, ale do pełni sił jeszcze daleka droga…



I tak się zastanawiam i szukam przyczyny. Bo może można było ją od tego uchronić? Może te kilka dni zdradliwej wiosny i lekkiego ubioru to dla nas za dużo? A może to ta przychodnia dla dzieci chorych? Mam wrażenie, że poszłam do lekarza z dzieciątkiem podziębionym, a wróciłam z jakimś mega choróbskiem. Siedziałam w poczekalni z małą Misią na kolanach, a obok kilkuletni chłopiec kaszlał tak przeraźliwie, że aż mi się chciało płakać. Na szczęście jego mama przepuściła nas w kolejce, żebyśmy nie musiały dłużej siedzieć w tej wylęgarni zarazków. Zaraziła się w przychodni? Nie dojdę już do tego, ale decyzja podjęta: do przychodni dla dzieci zdrowych będziemy dalej chodzić, bo tam nam nic nie grozi. Ale do dzieci chorych nigdy więcej. W razie podejrzenia choroby będę wzywać lekarza na wizytę domową. Może jestem przewrażliwioną matką, ale zdrowie Saruni jest dla mnie najważniejsze.


Masz rację, przychodnia to napewno wylegarnia zarazków. …jeżeli dziecko nie jest bardzo chore to można próbować leczyć domowymi sposobami a jeżeli jest gorzej to tak jak pisałaś można zamówić wizytę domową. …życzę dużo zdrowia
PolubieniePolubienie
Dziękuję 🙂 Na szczęście już jest dobrze, ale do przychodni nigdy więcej!
PolubieniePolubienie
Biedactwo 😦
Mam nadzieję, że szybko wróci do zdrówka i na tej ślicznej buźce znowu zagości uśmiech 🙂
Uściski;*
PolubieniePolubienie
Dziś od rana jest szaleństwo, czyli Sarka wróciła do zdrowia 😉
PolubieniePolubienie
Mój Oli ma katarek, też się troszeczkę męczy ale większy z niego już bobasek, także daje sobie radę. Nie obwiniaj się mamo o nic, nikt nie chce źle dla dziecka… Zdrówka! :*
PolubieniePolubienie
Oli to już duży i mądry chłopiec i żaden katar mu nie straszny! 🙂
PolubieniePolubienie