Pobyt w szpitalu, czyli o kroplówkach, żółtaczce i innych przygodach

Jeśli myślałam, że przeżycia związane z porodem kończą traumatyczny okres w życiu naszej córeczki i teraz będzie tylko lepiej – myliłam się. Kolejne dni spędzone w szpitalu wcale tak różowe nie były. Mała cały pierwszy dzień swojego życia spędziła w otwartym inkubatorze, w celu ogrzania się i oczyszczenia z ciągle zalegającego płynu owodniowego. Pod wieczór przyszła do mnie ordynator neonatologii i stwierdziła, że stan mojej córeczki jest stabilny, zmierza ku dobremu, ale Sarka jest jeszcze niedojrzała i musimy czekać na to, co przyniosą nam kolejne dni. Uwielbiam takie optymistyczne podejście do sprawy, aż się wszystkiego odechciewa… 

W niedzielę rano spada na nas szereg niebyt dobrych wiadomości – Sarka ma stan podgorączkowy, zaczyna się żółtaczka i znacznie spadła z wagi – z 3200 gramów na 2900. To za duży spadek ponoć, zabierają ją zatem na 10 godzin pod kroplówkę. Widok mojej córci z igłą w tej maleńkiej rączce ściska mi serce, łzy nie chcą przestać płynąć. Przynoszą mi ją tylko na karmienie. Następnego dnia waga wskazuje już 3000 gramów – jest dobrze. Powoli wychodzimy na prostą, a ja zaczynam po cichu myśleć o wypisie do domu…20151024_152512

20151024_152419

20151024_124312

20151027_121752

I znów jak grom – bilirubina 13. Stanowczo za dużo. Fototerapia dwudniowa. Sarka jest naświetlana, a ja tylko kursuję między swoją salą, a neonatologią. Donoszą ją tylko na karmienie. Leżąc pod tymi lampami nabawiła się pierwszych odparzeń. Sudocrem w użyciu u tygodniowego dziecka – ładne mamy początki…

Tak więc leżymy w tym szpitalu i czekamy. Sarusia pod lampami – ja sama w sali na położnictwie. Moja towarzyszka z sali dawno poszła do domu, a ja ciągle czekam. Lekarze na obchodzie śmieją się, że sobie sanatorium zrobiłam, bo oni już dawno mnie wypuścili do domu, a mi tak dobrze w szpitalu, że nigdzie się nie wybieram.

IMG_9960

IMG_9920

IMG_9909

IMG_9853

20151027_123326

Wreszcie nadchodzi upragniony dzień – czwartek. Rano pobierają Sarce krew i mocz do badania, czekamy na wyniki. W południe wpada neonatolożka, każe rozebrać córcię. Przygląda się jej przy oknie i wreszcie stwierdza, że niby wyniki już są ok, waga znów wskazuje 3200 gramów, ale jej zdaniem Mała jest nadal zażółcona. Zaleca dopajanie glukozą i wreszcie pozwala nam wyjść do domu! Możemy zacząć spokojnie nowy rozdział życia we troje.

IMG_9973

IMG_9972

6 myśli w temacie “Pobyt w szpitalu, czyli o kroplówkach, żółtaczce i innych przygodach

Add yours

  1. Współczuję tak długiego pobytu w szpitalu. Ja sama chciałam wyjść jak najszybciej. No, ale najważniejsze, że z waszą malutką Sarą już wszystko dobrze i możecie już wrócić razem do domu. 🙂

    Polubienie

  2. Sarunia jest śliczna=) Czytam waszego bloga już dosyć długo i muszę powiedzieć, że z niecierpliwością czekam na kolejne posty=) Pozdrawiam=)

    Polubienie

  3. Takie długie wizyty w szpitalu są dołujące… Mnie najbardziej dołowało, gdy wszystkie dziewczyny ze swoimi pociechami wyszły do domu, a ja zostałam z Bąblem, bo tak jeszcze trzeba było ‚na wszelki wypadek’. Dobrze, że się wszystko dobrze skończyło! A Malutka jest wręcz cudowna!! Piękne zdjęcia!

    Polubienie

  4. Ciezkie poczatki, ale teraz bedzie lepiej…moze nie lekko ale w domu zawsze najlepiej 🙂
    Moja Toska tez miala zolta skore, tez pila glukoze. Dobre sa tez spacery na slonku, tylko ze pogoda nie sprzyja. Po tygodniu juz wszystko bylo dobrze 🙂

    Polubienie

  5. Ja tez z moim byłam długo w szpitalu i też byl naświetlany. Pielęgniarki śmiały się że leży na grilu. Po tygodniu wyszliśmy,ale nasze problemy się nie skończyły. Oprócz obniżonego napięcia mięśniowego jest dużo innych chorób z którymi walczymy od poczatku życia Gabriela.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Blog na WordPress.com.

Up ↑