Nasza pierwsza ciąża zakończyła się cesarskim cięciem. W przygotowanym wcześniej planie porodu zaznaczyliśmy, że próbujemy rodzić naturalnie, ale chcemy, aby Córeczka urodziła się żywa. Jeśli poród naturalny ma zagrażać jej życiu – decydujemy się na cięcie. Tak też się stało. Trafiliśmy do szpitala z pełnym rozwarciem i czynną akcją skurczową, przygotowano mnie do porodu naturalnego, podłączono KTG. Szybko okazało się jednak, że tętno Małej znacznie spada, ponadto jej ułożenie poprzeczne nie daje zbyt wielu szans na poród naturalny. Moglibyśmy próbować, jasne. Dostaliśmy propozycję odłączenia od wszelkiej aparatury i poród we własnym tempie, w spokoju, bez ingerencji lekarzy, ale ze świadomością, że nie zdążymy się przywitać z Ritusią, że umrze w trakcie porodu. Bez namysłu zdecydowaliśmy się na cięcie.
Czy żałuję swojej decyzji? Nigdy nie żałowałam. Ani w momencie, kiedy myślałam, że pęknie mi głowa po znieczuleniu, ani przy trudnościach z poruszaniem się po cięciu, ani w słowach lekarzy, że pierwsze cięcie znacznie ogranicza nasze plany związane z kolejnymi porodami i rodzicielstwem. Chwile, które spędziliśmy z naszą najsłodszą Córeczką były warte wszystkiego.
A potem mówiono nam, że blizna na macicy musi się zagoić, że potrzebujemy przynajmniej dwóch lat przerwy między porodem a drugą ciążą, że wcześniejsza ciążą może zakończyć się poronieniem z uwagi na osadzenie się zarodka w bliźnie po cięciu, że krótka przerwa może sprawić rozejście się blizny, a nawet pęknięcie macicy.
Zaszłam w drugą ciążę 9 miesięcy po pierwszym porodzie. W ciążę planowaną i oczekiwaną. Tak, zdawaliśmy sobie sprawę z tych wszystkich konsekwencji, ale tęsknota za byciem rodzicami robiła swoje. Pogodziliśmy się ze stratą, zgodnie uznaliśmy, że jesteśmy gotowi na przyjęcie drugiego dziecka.
Całą ciążę byłam pod baczną obserwacją. Z uwagi na obciążony wywiad, z uwagi na niedawne cięcie. Całą ciążę, gdy pytałam lekarki prowadzącej o możliwość porodu naturalnego tłumaczyła, że mamy czas, że zobaczymy na rozwój sytuacji i decyzję podejmiemy później. W końcu na ostatniej wizycie miałam nadzieję, że się czegoś dowiemy. A sytuacja na dzień dzisiejszy (37. tydzień ciąży) wygląda następująco: blizna po cięciu jest bardzo ładna, mała jest ułożona prawidłowo (główką w dół), łożysko wysoko. Z tej strony nie ma większych przeciwwskazań do porodu siłami natury. Problem jest jednak taki, że poprzednie cięcie było na małej macicy (35. tydzień, niska waga urodzeniowa pierwszej Córci), teraz jest ona znacznie większa, a Mała waży już około 3200 gramów. Zdanie naszej prowadzącej jest takie: daje nam jeszcze półtora tygodnia, po których podejmujemy decyzję. Jeśli do tego czasu szyjka znacznie się skróci, a Sarusia wstawi główka w kanał rodny – jeśli będą jakiekolwiek oznaki porodu – dajemy nam szansę. Jeśli przekroczymy 38 tydzień i nic się nie zacznie dziać – umawiamy się na cięcie. Pani doktor nie chce dopuścić do sytuacji, w której macica niebezpiecznie będzie stawać się coraz większa i większa, bo to znacznie może utrudnić nam wszelkie działanie.
Zdaję sobie sprawę, że niewiele jest kobiet w mojej sytuacji, które upierałyby się przy porodzie siłami natury. Każdy lekarz czy położna, z którymi rozmawiam stwierdzają, że w takich przypadkach od razu proponuje się kobiecie cesarskie cięcie. Chcę jednak spróbować. Chciałabym urodzić naturalnie, a nie być skazaną na poród patologiczny (tak fachowo określa się poród przez cięcie). Nie chodzi bynajmniej o to, że należę do grona mamusiek, dla których prawdziwa matka to tylko ta z naturalnego porodu i karmiąca piersią. Daleka jestem od tych skrajnych poglądów, jeśli lekarz zdecyduje się na cięcie to oczywiście się zgodzę, nie mam zamiaru się upierać. Myślę tylko o tym, że kolejne cięcie to mniejsza szansa na wielodzietną rodzinę, o której z mężem marzymy. Cięcie to brak kangurowania, brak wspólnych, tak ważnych pierwszych chwil razem, to kłopoty ze wstawaniem z łóżka i ból brzucha przez dobrych kilka miesięcy (tak miałam po pierwszym porodzie). Cięcie to opóźniona laktacja i oczywiście operacja, która zawsze niesie za sobą jakieś konsekwencje. Tak jak plastycznie tłumaczył mi jeden z lekarzy: z cesarką jest jak z przecięciem się w palec: przetniesz się jeden raz to się zagoi, pozostanie niewielka blizna. Przetniesz się drugi raz w tym samym miejscu, będziesz potrzebować więcej czasu na odzyskanie pełnej sprawności w palcu. Przetniesz się czwarty czy piąty raz – palec nigdy nie będzie już tak sprawny jak na początku.
Co będzie z nami? Zobaczymy. Chyba nigdy nie da się do końca przewidzieć i zaplanować wszystkiego. Jedno wiem na pewno – nie dalej jak za dwa tygodnie przytulę moją Księżniczkę. Nic nie ma dla mnie teraz większego znaczenia.
A moja bratowa w dniu moich urodzin postanowiła urodzić synka 🙂 I tym sposobem od teraz dzień 2. października jest świętem nie tylko moim, ale i Mateuszka – mojego pierwszego bratanka i pierwszego brata ciotecznego Sarusi. Teraz już tylko czekamy na naszą córcię.
P.S.
Bratowa rodziła naturalnie. Długi bolesny poród, pękniecie pochwy, łyżeczkowanie i szycie – mówi, że chciała stamtąd uciekać, bo ból był nieludzki. Ale już kilka godzin po porodzie mówiła, że dla takiego cudownego synka warto było i z pewnością zdecydowałaby się jeszcze raz 🙂
Trzymam kciuki, żeby wszystko było po waszej myśli 🙂
PolubieniePolubienie
Śliczny chłopaczek z tego Twojego bratanka 🙂 Również życzę Wam, aby wszystko poszło zgodnie z Waszym planem 🙂
PolubieniePolubienie
To ja powiem Ci, że choć trochę mogę porównywać, bo miałam niejako poród 2w1:D Po 12 godzinach porodu niestety musieli zrobić cc, bo malutki miał problemy z tętnem. Wiadomo – musieli ciąć, ale trochę miałam wyrzuty sumienia, że nie dałam rady, bo już w końcu miałam 9 cm rozwarcia! No ale liczy się zdrowie Bąbla:) I chociaż bolały skurcze jak diabli i jak diabli bolała rana po cc – i jednego i drugiego już prawie nie pamiętam, a przecież to było zaledwie 16 miesięcy temu:) Ja już na drugi dzień biegałam po korytarzach szpitalnych, bo mój Bąbel mnie uskrzydlał chyba jakoś:) trzymam kciuki i pamiętaj – nie ważne jak się rodzi, ważne, że już za chwilę, już za moment będziesz miała swoje Szczęście w ramionach:)
PolubieniePolubienie
Tak, mały Adaś na pewno dodawał skrzydeł! Ale 12 godzin męczarni? Współczuję…
PolubieniePolubienie
Poród naturalny to moje jedno z najpiękniejszych przeżyć. Wsparcie męża, przytulona do mnie kruszynka… Miałam to szczęście, że trwał 2 godziny, był szybki i sprawny. Popękałam, ale nie czułam tego, a po przywiezieniu na salę poporodową od razu wskoczyłam pod prysznic. Chciałam rodzić naturalnie, bałam się tylko cięcia krocza, którego mi nie wykonano (uffff) ale jeśli cokolwiek zagrażałoby mojemu dziecku, też zdecydowana byłam na cesarkę
PolubieniePolubienie
No proszę, czyli można szybko i pięknie 🙂
PolubieniePolubienie
Myślę też, że jesteś bardzo odważną i silną kobietą, wiele innych nie myślałoby nawet o porodzie naturalnym 🙂 Trzymam kciuki aby się udało!
PolubieniePolubienie
Mam nadzieję, że pójdzie wszystko po Waszej myśli 🙂
Ja również rodziłam naturalnie, trwało to dość długo bo skurcze, które już nie dawały mi spać zaczęły się koło północy, całą noc chodziłam, siedziałam pod prysznicem, kręciłam kółka, itd… o 6:00 zajechałam na porodówkę i Ola dopiero o 13:54 się urodziła… Mimo to poród wspominam wspaniale! Rodziłam z koleżanką, był ze mną mąż, miałam profesjonalną opiekę, nikt do nas oprócz koleżanki nie zaglądał. Urodziłam bez nacięcia, troszkę tylko pękłam, ale co się dziwić Ola mała nie była (4070g/57cm). No i słowa że cudownie rodziłam podniosły mnie na duchu. To było cudowne przeżycie 🙂 Chciałabym tak jeszcze raz 😉 Tobie również życzę mnóstwa wspaniałych przeżyć i wspomnień z tego dnia 😉
PolubieniePolubienie
nie ważne jak, ważne by dziecko i mama byli zdrowi!
PolubieniePolubienie
Zgadzam się, zdrowie najważniejsze! Ale miło by było, gdyby poród nie przekreślał szans na kolejne ciąże…
PolubieniePolubienie
Najwazniejszy jest bezpieczny porod. Dla Ciebie i Maluszka. Ja rodzilam naturalnie i potwierdzam ze boli kosmicznie, ale warto. Warto przetrwac bo ten malutki czlowieczek daje tyle szczescia i radosci 🙂
Wygladasz slicznie 🙂
PolubieniePolubienie
Przede mną jeszcze nie wiem jak długa droga do zostania mamą… ale czasem myślę o temacie Twojego posta. Ja ze względu na powikłania pooperacyjne, będę musiała rodzić przez cesarkę. Początkowo wylałam morze łez, teraz już oswoiłam tę myśl i cesarka mi nie straszna 😉
Ale tak jak Ty chciałabym mieć dużą rodzinę i w zasadzie to jest jedyny powód dlaczego czasem jeszcze o tym rozmyślam. Boję się, że cesarka to marzenie wykluczy… No ale co ja się zamartwiam na zapas, najpierw muszę zajść w ciążę…
Trzymam kciuki!!! Niech sytuacja rozwinie się tak jak będzie najlepiej dla Ciebie i Maleńkiej:)
PolubieniePolubienie
Niektórzy bardzo przywiązują uwagę do porodu, ja natomiast uważam, że jeżeli mogę wybrać cc, gdzie mój syn będzie na świecie ze mną w ciągu 40min. a poród kilkugodzinny, gdzie maleństwo bardzo się męczy to wolę cc. Poród to nie jedzenie czekolady i wiadomo, że trzeba nastawić się na jakąś formę bólu. Jednak dziecko najważniejsze.
To jest tylko i wyłącznie moje zdanie.
Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie